niedziela, 31 lipca 2016

One Ok Rock po raz pierwszy w Polsce - Relacja

O tym że to mój ulubiony japoński zespół już pisałam, o tym jakim cudem dostałam bilet i znalazłam się na koncercie też już wspominałam. Więc teraz przejdźmy do samego wydarzenia:


Już niedługo po tym jak we trzy zawitałyśmy w stolicy miałyśmy pierwsze przygody.
Po raz pierwszy jechałyśmy na koncert pociągiem co było bardzo wygodne. Koło 7:00 na spokojnie zjadłyśmy śniadanie i wypiłyśmy kawę. Później zaczęło się robić bardziej nerwowo. Wiedziałyśmy czym dojechać pod klub ale nie potrafiłyśmy zlokalizować odpowiedniego przystanku i w mgnieniu oka upłynęły nam tak 2h. Przez co poddałyśmy się i poszłyśmy do punktu informacji.


Wydało by się że po dostaniu mapki od osoby obeznanej już wszystko pójdzie z górki, ale nie...
Gdy dojechałyśmy na koniec trasy czyli do punktu gdzie miała być Progresja Music Zone. Okazało się że jesteśmy w pobliżu Progresji, ale starej w odległości około 5 km i pieszo szłyśmy tam ponad 2 godziny.
Mimo że cały czas się gubiłyśmy to miałam uśmiech na twarzy i dobry humor, o co dziewczyny miały na mnie nerwy i tego nie ukrywały. Rozumiem że już od rana chciały być pod klubem, ale mój uśmiech nie znikał z twarzy bo za kilka godzin miałam zobaczyć swój ulubiony japoński zespół. I nie liczyło się to czy do klubu wejdę ostatnia a to że wgl tam będę.

Pod klubem byłyśmy koło 12:30. I wbrew naszym oczekiwaniom ludzi było naprawdę mało, może koło 50 osób, naprawdę niewiele jak na te 2tys fanów, którzy mieli się zjawić.
Ale co się dziwić jeśli OOR wyszli do kawiarni w pobliskim centrum handlowym i pewnie wiele osób za nimi poszło.
A ja nieświadoma ich obecności będąc tam się z nimi minęłam, i nim wróciłam pod klub chłopcy wcześniej się tam zjawili robiąc sobie zdjęcia z fanami.


Jak to bywa w kolejce, zawsze poznaje się fajnych ludzi i tym razem tak było. Poznałam super ludzi i dziewczyny dzięki którym mam bilet i mogłam tu być.
Chłopcy wychodząc na papierosa czy gdziekolwiek bardzo miło traktowali fanów dając autografy i robiąc sobie z nimi zdjęcia. Jednak niektórzy fani zachowali się okropnie biegając za chłopcami i piszcząc, nie dając im chwili prywatności. Mimo tych wyjątków i tak uważam że nie było aż tak źle i jak na pierwszy koncert dobrze się spisaliśmy.
Wracając do czekania pod klubem, to było naprawdę miło. Mając za rogiem centrum handlowe, w którym można było coś zjeść, napić się, skorzystać z toalety czy podładować telefon albo chronić się przed deszczem, bo z upału i duchoty wszystko zmieniło się w burzę, zresztą dość intensywną. Minęła gdy zaczęto wpuszczać vipy i znów się ociepliło.
O godzinie 18 otworzono nam drzwi. Torby sprawdzano powierzchownie i tylko to czy ktoś miał bilet, nic więcej (ale co się dziwić przy takim tłumie ludzi zajęło by im to kilka h). Szatnia była płatna - 5 zł od rzeczy.

Czekanie pod klubem.

Scena w Progresji jest nawet szeroka więc widoczność była dobra. W kolejce byłam zdecydowanie na przodzie, a pod sceną stanęłam od strony mikrofonu Ryoty i byłam najpierw w 5 rzędzie, pod wpływem parcia i skoków przesunęłam się do rzędu drugiego. Więc przy mocniejszych parciach i przepychankach ratowałam się barierką a adrenalina zrobiła swoje i wytrwałam do końca stojąc na nogach. I z tego powodu jestem z siebie bardzo dumna.

Jeśli chodzi o sam koncert to wszystko było dla mnie bardzo osobliwe i cieszę się że tam byłam, chłopcy bardzo się postarali by wszystko było dopracowane, nie zawiedli fanów i przekazali nam mnóstwo pozytywnej energii, chciałabym by to wszystko trwało dłużej, nie bacząc na zmęczenie jakiego nie potrafiłam odespać przez kilka następnych dni. Jest to jedno z takich wydarzeń które będę chciała powtórzyć, i chwila jedna z takich w których czas by mógł się zatrzymać. Więc mam nadzieje że chłopcy dotrzymają danego słowa i wrócą za rok!

Opaska i bilet z autografem Taki.

Po wszystkim czekałyśmy aż chłopcy odjadą machając im na pożegnanie i po woli zebrałyśmy się do powrotu na dworzec, gdzie odsypiałyśmy i nabierałyśmy sił przed powrotem, Na ostatnie 3 dni mające 72 godziny spałam łącznie 9 h i było warto mdleć i przespać cały następny dzień, emocje i wspomnienia pozostaną. A zdjęcia i autograf rozweselają każdy ponury dzień 

Najpiękniejszy prezent urodzinowy jaki dostałam <3


~ Do następnego! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz